sobota, 29 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis IV
Rozdział 5
       Ferri  razem z Samem widząc moją minę zaczęli się śmiać.
-Żartowałem – wykrztusił nowy członek watahy.
Zaczęłam się śmiać razem z nimi.
-Oj Bells, żebyś mogła zobaczyć swoją minę – powiedział w końcu Sam.
-Czy to ty go do tego namówiłeś? – zapytałam.
-Nie, Ferri sam na to wpadł. Ja tylko pokazałem mu jak ma na ciebie popatrzeć.
-Zapomniałam, że mam do czynienia ze stadem wilków – zaśmiałam się. – A ten bałagan?
Znowu śmiech.
-To dla zabawy – powiedział Ferri.
-Mam nadzieję, że nie masz żadnych wybuchów złości…
-Nie ma, możesz spokojnie przyprowadzić Jane, jeśli tylko chcesz… - odpowiedział Sam.
Poszłam więc po moją przyjaciółkę. Wiedziałam, że też lubiła poznawać nowe osoby, ale jak już wspomniałam bała się młodych wilków. Zastanawiałam się czy Jane ,,załatwiła’’ już swoje sprawy i wróciła do domu. Parę sekund później zapukałam do jej drzwi. Otworzyła mi prawie natychmiast, tak jakby stała przy tych drzwiach. Ale mniejsza o to.
-Jane, chodź ze mną poznać Ferri’ego – powiedziałam.
-Ale, przecież wiesz, że się boję – odpowiedziała zawstydzona.
-Czego się boisz? Tego, że cię zaatakuje? Przecież jesteś wampirem.
-No w sumie masz rację. Dobra idziemy.
Pobiegłyśmy szybko do lasu. Nie mogłam nadążyć za swoją przyjaciółką. Cieszyłam się, że nagle przekonała się do młodych wilków. Będzie miała teraz więcej przyjaciół. Moim zdaniem Jane była samotna. Ona potrzebowała współlokatora w swoim wielkim domu. W głębi duszy pragnęłam, by dzisiejszego wieczoru Ferri przeżył swoje wpojenie. Był , by idealny dla Jane. Byli w tym samym typie. W końcu doszłyśmy na polanę na, której była cała wataha (oprócz Jacoba).  Jane zatrzymała się, ale ja poszłam kawałek dalej, żeby stanąć pomiędzy nią a wilkami. Jednym okiem obserwowałam przyjaciółkę, a drugim Ferri’ego. Moje marzenie zostało spełnione, gdy młody wilk podbiegł do Jane, bez słowa wziął ją na ręce i pobiegł do lasu,  zapewne wszystko wyjaśnić. Jakby się dobrze zastanowić to w ciągu jednego tygodnia odbyły się dwa wpojenia…



Ferri wyjaśnia wszystko Jane 

Jane i Ferri nad jeziorem

piątek, 28 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis IV
Rozdział 4
            Weszliśmy do dużego i przestronnego pokoju. Na kanapie siedziała wyraźnie zdenerwowana, zmartwiona lub też może zdezorientowana kobieta, którą Sam zapytał:
-Witam pani Carter, czy Ferri jest w domu?
-Nie ruszał się stąd od wczorajszej nocy-powiedziała i zadrżała na dźwięk dwóch ostatnich słów.
Poprzedniej nocy zapewne miała miejsce pierwsza przemiana Ferri’ego w wilka. Nie byłam nigdy przy takim wydarzeniu, ale moim zdaniem to było normalne, że bała się teraz nieco swojego syna. Sam poprowadził mnie schodami na górę do pokoju na samym końcu długiego i strasznie wąskiego korytarza. Mój kompan zapukał do drzwi, a gdy nikt nie odpowiedział po cichu je odworzył i przeszedł przez próg. Na łóżku spał Ferri. Spał.
-To ja przyjdę później – powiedziałam.
-Dobra, zadzwonię do ciebie – zgodził się Sam.
Zbiegłam szybko po schodach. I chyba zrobiłam to aż za szybko, bo przechodząc przez salon zobaczyłam minę pani Carter. Zatrzymałam się i powiedziałam:
-Przepraszam jeśli panią wystraszyłam. Naprawdę nie miałam takiego zamiaru.
-Nie szkodzi. Ale jaki cudem zbiegłaś tak szybko zbiegłaś po schodach. Wyglądałaś jak… jak… jak zjawa. O Boże… Dziecko kochane nie było innych soczewek w sklepie?
Zapomniałam, że nadal miałam czerwone oczy. Wprawdzie były one już bardzo ciemne, ale ludzie nadal widzieli ich czerwień.
-To nie są soczewki – odpowiedziałam zmieszana.
-Jak to nie? Ludzi nie mają czerwonych oczu – stwierdziła zdezorientowana.
-Widzi pani, na świecie nie żyją tylko ludzi. Poprzedniej nocy dowiedziała się pani o istnieniu wilkołaków. Czy tak?
-Tak, ale proszę mów mi Lily.
-Dobrze, więc istnieją inne istoty poza ludźmi i wilkołakami. Mianowicie wampiry.
-Wampiry?
-Tak. Znasz Cullenów? – zapytałam.
-Znam doktora Carlisla. Wiem, że ma żonę i pięcioro adoptowanych dzieci. Z tego co wiem to nazywasz się Bella i jesteś żoną jednego z nich. Ale co oni mają do wampirów?
-Widzisz Lily, my (tzn. Cullenowie) jesteśmy wampirami. Ja jestem nowa dlatego mam jeszcze czerwone oczy. Z czasem zrobią się one miodowe. To dlatego tak szybko zbiegłam tak szybko po schodach. Wampiry maja wyostrzone zmysły. Jesteśmy bardzo silni. Nie śpimy. Jesteśmy zimni i twardzi. Żywimy się krwią.
Opowiadałam Lily jeszcze pół godziny o nas (tzn. wampirach) i o naszych zwyczajach. W końcu postanowiłam wrócić do domu. Wiedziałam, że Edward pewnie się martwił. Pożegnałam się ze swoją nową przyjaciółką i wysłałam z jej domu. Po drodze zapolowałam jeszcze, gdyż natrafiłam na dorodną pumę. Gdy wróciłam do domu zobaczyłam stojącego przed nim Edwarda.
-No hej. Fajnie, że wróciłaś – powitał mnie. – Dzwonił Sam do mnie , bo podobno nie mógł się do ciebie dodzwonić.
-Co mówił? – zapytałam.
-O jakim Ferrim, który się obudził. Rozumiesz coś z tego?
-Tak, wybacz musze lecieć – powiedziałam i zaczęłam biec w stronę lasu. – Niedługo wrócę.
Usłyszałam jeszcze jak mój mąż mruknął:
-Tak jasne. Fajnie, że porozmawialiśmy.
Biegłam dalej i już po chwili byłam w domu Lily i Ferri’ego. Bardzo się cieszyłam, że mogę go poznać. Ostatnio polubiłam zawierać nowe znajomości. Zapukałam do drzwi, a otworzyła mi je Lily i zaprowadziła mnie do pokoju Ferri’ego. Zdawało mi się, że weszłam do zupełnie innego pomieszczenia niż przed dwiema godzinami. Cały pokój był wywrócony do góry nogami. Widocznie Ferri, który siedział na łóżku pokłócił się z Dama, który siedział obok niego.
-Hej – powiedziałam.
Ferri odwrócił się przodem do mnie i spojrzał na mnie taki wzrokiem jakim Leah spojrzała na Felixa zaledwie kilka dni temu. Strasznie się przeraziłam. Czyżby Ferri przeżył właśnie swoje wpojenie…?!



Lily Carter

Moja dorodna puma

środa, 26 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis IV
Rozdział 3
            Leah i Felix od paru dni byli już oficjalną parą. Mieszkali już nawet razem w jednym domu, ale nie wiadomo co tam razem robili. Prawie się ze sobą nie rozstawali. Widać było, że są razem naprawdę bardzo szczęśliwi. Ale dosyć już o nich. Teraz przejdźmy do głownego tematu tego rozdziału. W związku z tym, że do Forks przybył nowy wampir (tzn. Felix) Wataha powiększyła się o jednego Wolka. Był nim szesnastoletni Ferri Carter. Chłopak mił krótkie blond włosy i niebieskie oczy Moim zdanie był całkiem przystojny.
            Siedziałam właśnie przed domem z Jane, gdy nagle zjawił się Quil z wiadomością o nowym członku Watahy. Moja przyjaciółka stwierdziła, ze musi pojechać do port Angeles i pozałatwiać sprawy. Szybko domyśliłam się dlaczego postanowiła zrobić to teraz, a nie kiedy indziej. Jane po prostu panicznie bała się młodych wilków. Bała się ich małego doświadczenia i nagłych wybuchów złości. Chcąc nie chcąc ruszyłam sama za Quilem, by poznaj Ferri’ego Cartera.
-Quil – krzyknęłam. – Poczekaj, idę z tobą!
Gdy do niego dobiegłam i ruszyliśmy ludzkim tempem to zapytałam:
-Jaki on jest? Taki młody jak Seth, czy może starszy jak Sam?
-Ale Bells, po co ja mam ci to mówić? – zapytał rozbawiony Quil. – Przecież zaraz będziemy na miejscu i sama się wszystkiego dowiesz.
-No fakt. Daleko jeszcze?
-Jeszcze 5 minut.
Tak jak obiecał szliśmy tylko pięć minut i zobaczyłam średniej wielkości dom, przed którym stała cała Wataha (z wyjątkiem Jacoba, który był z moją córką na wyspie Ness). Wyglądali (tzn. Wataha) tak jakby oczekiwali, że Quil kogoś przyprowadzi. Gdy podeszliśmy do nich bliżej Seth zawołał:
-Ej, Jared, wisisz mi dwie dychy!!!
-No dobra, przyznaję się, że miałeś rację – powiedział Jared. – To jest mój pierwszy przegrany zakład…
-A mogę wiedzieć o co się założyliście? – zapytałam ciekawa.
-O to czy Jane przyjdzie poznać Ferri’ego – odpowiedziała Leah, a ja bardzo zdziwiłam się, że nie ma z nią Felixa. – Seth uważał, że nie, ale Jared sądził, że będzie ona ciekawa i przyjdzie.
-Jak znam życie minie około tygodnia zanim Jane postanowi go poznać – wtrącił Paul i wszyscy zaczęli się śmiać.
-Wampir boi się młodego wilka i co z tego? – broniłam przyjaciółki.
-Nic, nic. To jest trochę dziwne. Zazwyczaj jest na odwrót. To młody wilk boi się wampira, który ma około 1200 lat…
-Dobra chłopaki, przestańcie już… - przerwał nam Sam. – Bella, chcesz poznać Ferri’ego?
-No jasne, że tak – odpowiedziałam.
Sam poprowadził mnie do drzwi domu przed, którym staliśmy i razem weszliśmy do środka…


Ferri Carter

Ferri Carter

Ferri Carter

Dom Ferri'ego 







wtorek, 25 marca 2014

Historia opowiedziana Felixowi
            Choć Quileci nazywają się wilkołakami, nie są nimi w rozumieniu tradycyjnych podań. W rzeczywistości są istotami zmiennokształtnymi, które przybierają postać wilków. Wilkołaki Quietów uważają się za obrońców ludzi.
            Nie każdy członek plemienia może stać się wilkołakiem. Tylko potomkowie w linii prostej pierwszego zmiennokształtnego, Tahy Akiego, rodzą się z genem, który umożliwia im przemianę w wilkołaka. Pierwsza przemiana ma miejsce przed rozpoczęciem okresu dojrzewania.
            Wilkołaki Quiletów SA bardzo podobne do normalnych wilków, lecz kilkakrotnie większe. Ich zęby i pazury są dość silne i ostre, by wyrządzić krzywdę nawet wampirowi, potrafią biegac równie szybko co one.
            Rany wilkołaków goją się niezwykle szybko, zarówno tych o postaci ludzkiej, jak i zwierzęcej. U rannego wilkołaka natychmiast rozpoczyna się proces gojenia. Lekkie obrażenia goją się w zaledwie kilka sekund. Poważniejsze urazy, takie jak złamania kości, zwykle potrzebują kilku dni.
            Niektóre wilkołaki doświadczają w swym życiu więzi zwanej wpojeniem – polega ona na tym, że bezwarunkowo przywiązują się do człowieka płci przeciwnej. Wpojenie następuje dopiero po pierwszej przemianie w wilka. Od pierwszej chwili, kiedy wilkołak ujrzy osobę, którą ma sobie wpoić, robi wszystko, żeby sprawić jej przyjemność i ochronić ją. Żadnemu wilkołakowi nie wolno zabić osoby, którą wpoił sobie inny wilkołak. Nawet gdyby śmierć tej osoby nastąpiła w wyniku wypadku, oba wilki bezpośrednio zaangażowane w sprawę walczyłyby ze sobą na śmierć i życie.

Źródło:

,,Przewodnik po Zmierzchu’’ Stephanie Meyer 
Pamiętnik Renesmee Wpis IV
Rozdział 2
       Jane rzuciła się na Felixa, gdyż zapewne myślała, że przybył tu by zaszkodzić naszej rodzinie. Jednak Leah była szybsza. Stanęła pomiędzy Jane, a Felixem i krzyknęła:
-Jane, stój!!! Jak chcesz coś mu zrobić, to najpierw musisz zmierzyć się ze mną!!!
-Lee, ale jak to…? Dlaczego go bronisz? Czy wiesz kim on jest? – zapytała zdezorientowana Jane.
-Później ci to wytłumaczę. Najpierw muszę porozmawiać z … Eee, jesteś Felix, prawda?
-Tak. Mi… - zaczął.
-Z Felixem – przerwała mu Leah i pociągnęła go do drzwi. – Niedługo wrócimy…
Gdy wyszli Jane zapytała mnie czy wiem o co chodzi.
-Wiesz co to jest wpojenie, prawda? No więc Felix jest ,,obiektem wpojenia’’ Lei – wyjaśniłam.
-Ale czy jesteś pewna, że możemy mu zaufać?! Jesteś pewna, że nic nie zrobi naszej rodzinie?! Jesteś pewna, że nie zrobi teraz Lei krzywdy?! Przecież musimy za nią pójść. Wiem, że umie się sama bronić, ale uwierz mi, że Felixa w pojedynkę nie pokona!!! – wrzasnęła.
-Jane, uspokój się. Na początku też nie byłam pewna czy mogę ci zaufać, ale w końcu przekonałam się co do ciebie. Jestem pewna, że z Felixem będzie tak samo.
-No dobra, niech ci będzie. Ale jeśli Felix coś jej zrobi to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina – powiedziała Jane.
-Biorę na siebie pełną odpowiedzialność – rzekłam ciesząc się, że przekonałam swoją przyjaciółkę.

Tymczasem… Leah i Felix na spacerze…

-Miło mi cię poznać Felixie – powiedziała. – Jestem Leah.
-Mi też jest miło – rzekł nieco zakłopotany.
-Przepraszam za to wszystko. To dla mnie bardzo ważne.
-Dziękuję za uratowanie mi życia. Tylko nie rozumiem dlaczego to zrobiłaś. Wyjaśnisz mi?
-Po prostu… musiałam – powiedziała Leah zawstydzona. – Nie przeżyłabym gdyby coś ci się stało.
-Nie rozumiem. Dlaczego? – zapytał zdziwiony faktem, że ktos się o niego martwi.
-Nie wiem od czego zacząć… Wiesz co to jest wpojenie?
-Niestety nie.
-A ile wiesz o wilkołakach.
-Bardzo mało. Wiem, że wy jesteście zmiennokształtni. Jesteście ludźmi, którzy potrafią zmienić się w wilki. Czy tak?
-Rzeczywiście niewiele o nas wiesz, więc pozwól, że ci wszystko opowiem.
(...) Leah opowiedziała Felixowi wszystko co wiedziała o swoim plemieniu, o wpojeniu i tradycjach (zwyczajach) sfory.
-Czyli ty wpoiłaś się we mnie? – zapytał wysłuchawszy opowieści.
-Tak, zgadza się.
-Ale dlaczego akurat we mnie?
-Widocznie los tak chciał. Widocznie jesteś wyjątkowy. Mam tylko nadzieję, że nie zostawisz mnie tu teraz…
-Oczywiście, że nie. Czuję się tak jakbym spotkał najcudowniejszą osobę w życiu. Wiesz jaka piękna jesteś Lee? – zapytał mnie.
-Teraz jak mi powiedziałeś to już wiem…
Leah i Felix spacerowali jeszcze długo po lesie. Rozmawiali o swoim wcześniejszym życiu, żartowali. Wyglądali jakby znali się już od dawien dawna. Wyglądali jakby byli naprawdę ze sobą szczęśliwi… jakby byli parą…



niedziela, 23 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lV
Wstęp      
Tym razem w Pamiętniku mojej córki będą moje ( Belli ) wpisy. Opiszę wam wydarzenia podczas pobytu Jacoba i Nessie na Wyspie Ness. Mam nadzieję, że mój styl pisania równie wam się spodoba.
Rozdział 1 
            Po telefonie Renesmee (Wpis lll Rozdział 3) postanowiłam (co zdarza mi się bardzo rzadko) pojechać na zakupy do Seattle. Wsiadłam do swojego ferrari i wyruszyłam w drogę. Nie wiem czemu nagle zaczęło mi przeszkadzać to, że mój najlepszy przyjaciel sypia z moją córką. To było dziwne, ale szybko o tym zapomniałam. Chodziłam po sklepach 4 godziny. Po tym czasie wyruszyłam w drogę powrotną. Gdy wyjeżdżałam z miasta nagle ujrzałam coś co bardzo mnie przeraziło. Na chodniku stał… Felix. Wyraźnie ucieszył się na mój widok. Pełna obaw zjechałam na pobocze i otworzyłam okno.
-Hej Bella, czy wiesz gdzie znajdę Jane? – przywitał się.
-Hej, przyprowadziłeś ze sobą resztę?
-Nie, odszedłem od nich. Po prostu nie chciałem już dłużej tak żyć – przyznał.
-To wsiadaj, zawiozę cię do Jane – powiedziałam uśmiechając się. 
Nadal nie byłam pewna czy dobrze robię. Rozsądek podpowiadał mi żebym go tu zostawiła bo mógł  przecież porwać Jane lub kogoś innego z mojej rodziny. Serce jednak mówiło, że powinnam go zabrać do naszego domu. W końcu zdecydowałam się na to drugie. Całą drogę jechałam jak na szpilkach, nie odezwaliśmy się do siebie żadnym słowem. Gdy w końcu podjechaliśmy pod dom Jane, byłam już nieco spokojniejsza.  Zastanawiałam się właśnie co byśmy zrobili, gdyby okazało się , że Felix rzeczywiście odszedł od Volturi. Pewnie tak jak Jane mieszkałby w jakimś domku blisko nas…. Trudno było mi to sobie wyobrazić, ale jeszcze niedawno nawet nie śniłam o tym, by Jane mieszkała zaledwie kilkaset metrów od nas. Poprosiłam Felixa, by poczekał chwilę przed wejściem. Zapukałam do drzwi i weszłam.
-Hej Jane… - przywitałam się.
-Hej Bells, miałaś jakieś wiadomości od Nessie?
-Tak dzwoniła do mnie parę godzin temu… - zaczęłam.
-Ojej, wiesz akurat dobrze się złożyło, bo jest u mnie Leah. Chodź do salonu to wszystko nam opowiesz – ucieszyła się Jane.
-Ale Jane, ja przyprowadziłam gościa. Możesz nie być nim zachwycona, ale on nie ma wobec nas złych zamiarów. Przynajmniej tak myślę…
-To gdzie on jest?
-Kazałam mu na siebie poczekać, chciałam najpierw z tobą porozmawiać.
-Bella, zapraszaj go tu szybko.
-Jasne, już idę…
Wyszłam przed dom i zaprosiłam Felixa do środka.
-Proszę cię tylko, żebyś przekonał ją, że nie masz złych zamiarów. Ja ci wierzę, ale nie jestem pewna jakie zdanie ma na ten temat Jane – oznajmiłam.
-Dobra, da się załatwić.
Wprowadziłam go do środka. Jane nie czekała na nas w korytarzu, więc widocznie poszła powiedzieć Lei o naszej rozmowie i o ,,gościu’’. Zaprowadziłam, więc Felixa do salonu. Jane, gdy zobaczyła ,,gościa’’ natychmiast wykrzyknęła:
-Bella, co on tu robi?! Po co go tu przyprowadziłaś?! Zwariowałaś?!
Leah dopiero teraz zauważyła Felixa. Wyglądała jakby zobaczyła Boga. Szybko zrozumiałam o co chodzi. Leah właśnie przeżyła wpojenie…



piątek, 21 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lll
Rozdział 5
       No więc Jacob pomógł mi wejść na motorówkę. Płynęliśmy około 2 godziny, gdy w końcu zobaczyłam ląd. Po dotarciu do Rio, poszliśmy na lotnisko. W hali odlotów mój ukochany cały czas trzymał mnie za rękę i głaskał po brzuchu. W końcu wsiedliśmy na pokład samolotu. Jacob przespał cały lot, za co później był na siebie zły. Nie mogłam się doczekać, by zobaczyć Cullenów, Watahę i Jane. W końcu wylądowaliśmy na lotnisku w Port Angeles. Przy odbieraniu bagażów znowu nie mogłam pomóc ukochanemu, musiałam siedzieć i patrzeć jak bierze nasze walizki, a było ich aż 6. Gdy skończył, zadzwoniłam po dużą taksówkę, którą zamierzaliśmy pojechać do Forks. No więc zapakowaliśmy się do niej i ruszyliśmy. Po drodze dyskutowaliśmy o imieniu dla naszego maluszka.
-Jeśli to będzie dziewczynka to nazwiemy ją Sophie, a jeśli chłopiec to Lewis – powiedziałam.
-Nie, dziewczynka będzie Juliett, a chłopiec Jason – zaprotestował Jacob.
-Oj kochanie
-Oj kochanie – powtórzył. – To zróbmy tak. Jak urodzi się córka to będzie miała na imię Sophie, a jak syn to będzie Jason, ok.?
-No…. No dobra, niech ci będzie – zgodziłam się.
-Przepraszam, że się wtrącę – zaczął taksówkarz. – Nie znacie państwo płci dziecka?
-No tak jakoś wyszło – odpowiedziałam zakłopotana. – Chcemy żeby to była niespodzianka.
-Rozumiem – powiedział i już więcej się nie odezwał.
W końcu dojechaliśmy do Forks. Wysiedliśmy z taksówki przy drodze prowadzącej do domu Cullenów. Wiedziałam, że już teraz Edward słyszy nasze myśli. Wiedziałam też, że robi wszystko co w jego mocy żeby nie wybuchnąć śmiechem lub żeby nie wypuścić pary z ust. Jednak się pomyliłam. Gdy weszliśmy do domu, nikt nie zdziwił się na mój  widok. Wyglądali tak jakby zobaczyli coś zwyczajnego np. wracającą mnie z 3 godzinnych zakupów w hipermarkecie. Nikt nawet na nas nie spojrzał, wszyscy stali skupieni w jedną całość przy kanapie. Dopiero gdy chrząknęłam zwrócili na nas uwagę.
-Hej Ness. Hej Jake – powiedziała Bella i znów odwróciła się przodem do kanapy.
Byłam strasznie zdziwiona. Czy ciąża nie jest wystarczająco dziwnym powodem do tego by mnie zauważyć. Edward widocznie wyczytał w moich myślach moje zdziwienie, bo kazał wszystkim odsunąć. Na kanapie siedziały dwie kobiety z równie wielkimi brzuchami co mój….
Kochani na tym kończę wpis lll. Już niedługo będzie dalej…







czwartek, 20 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lll
Rozdział 4
            Jak już wcześniej wspomniałam obudził się Jacob. Szedł powoli do kuchni (skąd pewnie wyczuł zapach kanapek) i powitał mnie promiennym uśmiechem. Odpowiedziałam mu tym samym.
-Śniadanie podano – oznajmiłam.
-Dzekuje, jfest pyfne – odpowiedział z pełną buzią.
Roześmiałam się i poszłam posłać łóżko w naszej sypialni. Stanęłam jak wryta na widok bałaganu jaki panował w pokoju. Było tam parę potłuczonych wazonów, zarwane łóżko, porozrzucana pościel i wiele innych rzeczy. Zastanawiałam się dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam. Szybko zabrałam się za sprzątanie. Po jakimś czasie dołączył do mnie Jake, który widocznie już zjadł śniadanie. Gdy było już w miarę czysto, mój ukochany zadzwonił do jakiegoś sklepu, by zamówić nowe łóżko, które miało przyjechać wieczorem. Mieliśmy więc znowu cały dzień tylko dla siebie. Postanowiliśmy pójść na plaże ,,poopalać się’’ i popływać. To było cudowne przedpołudnie, pełne śmiechu i zabawy. Gdy było już dobrze po 15:00 poszliśmy do domu i razem przygotowaliśmy obiad, który jadł tylko Jake.  Ja też mogłam jeść normalne jedzenie, ale wolałam krew. Po obiedzie jak zwykle poszliśmy na spacer, tym razem po łące, jednak musieliśmy wrócić, gdyż przyjechało nasze łóżko. Panowie wnieśli je do naszej sypialni, a zepsute zabrali. Jacob podziękował im i zapłacił. Następnie odprowadziliśmy ich, aż do statku, którym przypłynęli.
-Słońce… masz może ochotę wypróbować nowe łóżko? – zapytał w drodze powrotnej mój ukochany.
-No pewnie, że mam. Skąd to dziwne pytanie?
-No to jedziemy – powiedział, uśmiechnął się i wziął mnie na ręce. Zanióśł mnie do naszej sypialni i położył na łóżku.
-Zaraz wracam – powiedział i wyszedł. Po 2 sekundach wrócił. – Tylko nigdzie się nie ruszaj.
-Nie mam zamiaru. Mogę tu czekać nawet do jutra – odpowiedziałam.
-Hm… Chyba tyle czasu mi to nie zajmie… - rzekł i zniknął.
Wrócił po około 5 minutach. Uśmiechnął się najładnieszym ze swoich uśmiechów (podobał mi się ten co Belli) i wskoczył do mnie do łóżka. Odbyła się powtórka ze wczorajszej nocy. Jednak, gdy już skończyliśmy Jacob zapytał mnie:
-Nie myślisz czasem o powrocie do Forks?
-Zastanawiałam się nad tym. Bardzo za wszystkimi tęsknię, ale chciałabym tu jeszcze zostać, może przez miesiąc. Co ty na to?
-Dobry pomysł, ale zrobimy im niespodziankę. Nikomu nic nie powiemy, że przyjeżdżamy.
-Oczywiście, a teraz śpij już, bo jutro nie będziesz mógł wstać.
Miesiąc później…
Nadszedł dzień naszego wyjazdu. Byliśmy już spakowani i gotowi do drogi. Jacob uśmiechając się zanosił bagaże do naszej motorówki. Niestety nie mogłam mu pomóc. Siedziałam przed domem głaszcząc się po moim dużym brzuchu. Tak, jestem w ciąży i jestem bardzo szczęśliwa, że nam się udało. Często wybucham śmiechem na myśl o minie mojej rodziny na mój widok. Alice nie mogła tego zobaczyć, gdyż nie widziała wilkołaków wszystkiego co z nimi związane, a nasz maluszek był jego dzieckiem. Tylko Edward będzie już o wszystkim wiedział, gdy znajdziemy się w niewielkiej odległości domu…











środa, 19 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lll
Rozdział 3
            Po powrocie postanowiłam poczekać na Jacoba w sypialni. Przebrałam się i usiadłam na łóżku. Mój ukochany przyszedł po kilku minutach. Usiadł obok mnie i zapytał:
-Ness, mam takie pytanie. Czy nie myślałaś o drugim podejściu do ślubu?
-Myślałam i to dość dużo. Myślę, że możemy spróbować, ale pod warunkiem, że sami to zorganizujemy. Bez pomocy Alice czy Rosalie.
Roześmiał się.
-Oczywiście słonko – rzekł i pocałował mnie w czoło.
-A teraz ja mam do ciebie pytanie – oznajmiłam.
-Pytaj o co tylko chcesz.
-Moglibyśmy… moglibyśmy pomyśleć o dziecku? Bardzo bym tego chciała…
-Hm… - zamyślił się. – W sumie to moglibyśmy spróbować. Ale wiesz, że może się nie udać?
-Jasne, wiem…
Przysunął się bliżej mnie i zaczął namiętnie całować. Zaczęliśmy się rozbierać, nie przerywając przy tym całowania. To była niezapomniana noc i każda kolejna spędzona tu wyglądała tak samo. Rano, zanim Jacob jeszcze się obudził poszłam na polowanie. Nie upolowałam zbyt wiele, bo tylko jedną pumę, ale wróciłam bardzo zadowolona. Gdy weszłam do domu, poszłam na górę zobaczyć czy Jake jeszcze śpi. Spał jak zabity, więc postanowiłam zrobić mu śniadanie. Przygotowałam mu 6 kanapek z serem i z szynką oraz z pomidorem. Następnie zadzwoniłam do Belli dowiedzieć się co u nich słychać.
-Hej Nessie, dawno się nie odzywałaś – odebrała już po drugim sygnale.
-Cześć, co tam u was słychać? – zapytałam.
-A u nas trochę nudno. Żadnych wypadków, żadnych przygód z Volturi. A wy jak się bawicie?
-Jest świetnie. Ta wyspa jest bardzo piękna. Codziennie chodzimy na długie spacery. Albo po plaży, albo na łąkę. A wiesz jaka śliczna jest tu rafa koralowa?
-Tak, wiem. Byłam tu jak Edward ją kupował. A właśnie gdzie Jake?
-Jeszcze śpi…
-Jeszcze śpi? – zapytała z niedowierzaniem. – Co wyście robili w nocy?
-Bella… no wiesz… my…. – zaczęłam się jąkać.
-Aha.. no tak rozumiem…
-A jak się ma Jane? – zmieniłam prędko temat.
-Bardzo za wami tęskni. Wiele czasu spędza ostatnio z watahą, ale nas też często odwiedza.

-To się cieszę. Wiesz co… muszę kończyć, Jacob się obudził.











niedziela, 16 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lll
Rozdział 2
       Ze spaceru wróciliśmy bardzo późno. Rozpakowałam nasze bagaże, a Jacob w tym czasie zjadł kolację. Kiedy skończyłam poszłam wziąć kąpiel. Gdy weszłam do sypialni zastałam Jacoba śpiącego na łóżku. Westchnęłam, dałam mu całusa i usiadłam koło niego. On był taki słodki, a zwłaszcza jak spał. Siedziałam tak przy nim do 5:00, później poszłam do kuchni naszykować dla mojego ukochanego śniadanie. Zdziwiłam się, gdy znalazłam w lodówce parę butelek z krwią. No cóż, chyba Jake nie chciał, żebym chodziła bez niego na polowania… Po około 2 godzinach zobaczyłam, że w końcu się obudził i idzie na śniadanie. Powitałam go szerokim uśmiechem.
-Wyspałeś się? – zapytałam.
-I to jeszcze jak. Hm… Co tak ślicznie pachnie?
-Śniadanie
Jacob po zjedzeniu śniadania oznajmił, że dziś jest dzień niespodzianek. Skrzywiłam się, ale nie powiedziałam ani słowa. W końcu wyszliśmy z domu. Mój ukochany powiedział, że zaczniemy po przeciwnej stronie wyspy. Wędrowaliśmy głównie dżunglą. W końcu doszliśmy do prześlicznej zatoczki. Rozglądałam się zauroczona.
-Och, misiu… tu jest tak pięknie – powiedziałam.
-Wiem, dlatego właśnie kupiłem tą  wyspę a nie inną.
-Masz świetny gust…
Uśmiechnął się szeroko i dał mi namiętnego całusa. Przycisnęłam go mocniej do siebie. Nie chciałam przerywać naszego pocałunku. Jacob również. Staliśmy tak z dobre 10 minut. W końcu odsunął mnie delikatnie od siebie i powiedział:
-Musimy już iść.
-Jak to?... Gdzie? Do domu? – zapytałam zdziwiona.
-Nie kochanie, mamy jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia – roześmiał się.
-Ach… na tak, jasne..
Jacob pokazał mi jeszcze parę innych równie ciekawych miejsc. Pod koniec dnia poszliśmy nurkować. Oczywiście bez maski. Ukochany tak samo jak ja mógł przebywać długo pod wodą. Oglądaliśmy razem prześliczną rafę koralową i żyjące tam zwierzęta. Wieczorem (tak jak poprzedniego dnia) poszliśmy na spacer. Tym razem po łące…













sobota, 15 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis lll
Prolog
Miłość odpowiednio wykorzystana potrafi wyleczyć wszystkie rany nawet te najcięższe.
Rozdział 1
            Jacob powoli dochodził do siebie. Carlisle twierdził, że poniekąd to też moja zasługa, gdyż właściwie nie opuściłam go ani na moment. Jedzenie (tzn. krew) przynosił mi albo Edward albo Carlisle. Spać już nie musiałam, gdyż z wiekiem przestało to być moją potrzebą. No więc siedziałam przy nim dzień i noc. Kiedy już prawie wydobrzał w końcu poszłam na polowanie. Jacob w tym czasie kupił dla mnie niespodziankę. Oczywiście nic o tym nie wiedziałam. Gdy wróciłam Carlisle powiedział, że Jacob czuje się na tyle dobrze, że możemy pojechać gdzieś razem na wakacje. Bardzo się ucieszyłam i zaczęłam się zastanawiać gdzie możemy pojechać, wtedy jednak Edward powiedział, że już wszystko załatwione, a sam wyjazd jest niespodzianką. Byłam trochę zła i zawiedziona, gdyż nie lubiłam niespodzianek. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Byliśmy już spakowani od paru dni, więc zaraz po śniadaniu pojechaliśmy na lotnisko. Oczywiście nie pozwoliłam Jacobowi usiąść za kierownicą. Moim zdaniem był jeszcze za słaby. Lecieliśmy do Rio, ale wiedziałam, że i tak to nie jest cel naszej podróży. Gdy wylądowaliśmy, Jacob zaprowadził mnie na motorówkę. Gdy byliśmy na morzu zapytałam :
-Możesz mi w końcu powiedzieć dokąd jedziemy – powiedziałam i zrobiłam naburmuszoną minę.
-Kotku, musisz jeszcze poczekać 2 godzinki – roześmiał się Jacob.
-Ale ja chcę wiedzieć teraz!
Znów się roześmiał, ale nic nie powiedział. Pytałam go tak jeszcze parę razy, ale za każdym bez skutku. W końcu dałam za wygraną. Po obiecanych 2 godzinach zobaczyłam jakąś wyspę. Od razu domyśliłam się, że właśnie tam płyniemy.
-Och. Czy to właśnie tam płyniemy? – zapytałam.
-Tak. To jest wyspa Ness. Kupiłem ją z niewielką pomocą Edwarda. Podoba ci się?
-Czy mi się podoba? Jest… jest niezwykła. Jest wyjątkowa, bo jest nasza – odpowiedziałam z uśmiechem.
-Już niedługo będziemy na miejscu i pójdziemy na spacer.
-Już nie mogę się doczekać – powiedziałam i dałam mojemu ukochanemu buziaka.
Gdy dopłynęliśmy natychmiast pobiegłam do stojącego do wyspie domu. Był ogromny, z basenem i jedną ścianą ze szkła. Bardzo mi się spodobał. Weszliśmy do niego trzymając się za ręce, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy na długi spacer po plaży…












piątek, 14 marca 2014

Pamiętnik Renesmee Wpis ll
Rozdział 7
       Wróciłam do domu. Do naszego domu. Wiedziałam już, że Jacob umrze. Przeze mnie… Tak mało chwil spędziliśmy razem. Pragnęłam się wyprowadzić, jak najdalej od tych bolesnych wspomnień. Wspomnień o naszym nieudanym ślubie, o depresji Jacoba i w końcu o jego śmierci. Życie bez niego nie będzie  miało dla mnie sensu. Z chęcią poszłabym do Volturi i poprosiła o śmierć. Jednak to miała być dla mnie kara. Życie bez Jacoba to najdotkliwsza kara jaka mnie mogła spotkać. Wiedziałam, że na to zasłużyłam. Powoli zaczęłam się pakować. Nie wiedziałam gdzie pojadę. Może na Antarktydę, może do Afryki. Było i wszystko jedno. Mogłam nawet zamieszkać pod wodą. No więc jak mówiłam zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy rozmyślając. Gdy już skończyłam wyszłam z domu i ujrzałam przed nim Edwarda. Nie zauważyłabym go pewnie, gdyby nie stał w słońcu.
-Ness… Znów chcesz nas opuścić? – zapytał.
Nie odpowiedziałam.
-Chcesz znów opuścić Jacoba? – ciągnął.
-Przecież on i tak umrze. Co za różnica czy zostanę czy też nie? – odpowiedziałam smutno.
-Jak to umrze? Co ty mówisz Ness? Jacob nie umrze. Już lepiej z nim.
-Nie wierzę ci. Jacob umrze, o… o ile jeszcze nie umarł – wybuchłam płaczem.
Edward przytulił mnie, ale ja wyrwałam się z jego objęć.
-Zostaw mnie! Nic nie rozumiesz! Ja mam cierpieć… - wrzasnęłam. – To moja kara – dodałam już ciszej.
-Poczekasz tu sekundkę? – zapytał mnie.
-Jasne – burknęłam.
Zniknął w lesie, a ja zaczęłam się zastanawiać czemu jeszcze tu siedzę. Czemu nie pobiegłam zrealizować moich planów. Chyba po prostu byłam ciekawa. Po ok. 2 minutach wrócił Edward, ale nie był sam. Przyciągnął ze sobą Jane, Lee i Bellę.
-Po co je tu przyprowadziłeś – chciałam żeby mój głos zabrzmiał łagodnie, niestety mi nie wyszło.
-Nessie. On na pewno przeżyje – zaczęła Leah. -  Carlisle się nim zajął. Dostał dużo jedzenia i picia. Mnóstwo lekarstw. Szybko dojdzie do siebie, ale musisz mu w tym pomóc. Nie możesz wyjechać. Po wyzdrowieniu znowu się załamie i następnym razem może naprawdę umrzeć.
Ja jednak wiedziałam swoje. Musicie wiedzieć, że byłam bardzo uparta. Jeszcze nigdy nie zmieniłam zdania z powodu namów innej osoby. Tak też zrobiłam tym razem. Wiedziałam, że Jacob umrze i wiedziałam, że muszę wyjechać.
-Muszę już iść – powiedziałam. – Mam długą drogę.
-Zostań jeszcze – poprosiła Jane. -  Porozmawiamy, napijemy się herbaty. Pożegnasz się ze wszystkimi jak należy. Przemyślisz wszystko…
Gdyby nie powiedziała ostatniego zdania, pewnie bym została. Ono jednak zdecydowało o moim natychmiastowym wyjeździe.
-Nie potrzebuję czasu do namysłu! Jestem w stu procentach zdecydowana!!! – krzyknęłam.
-Dlaczego nam nie wierzysz? Czy kiedykolwiek wprowadziłam cię w błąd? – zapytała Jane.
-No nie… - zawahałam się. – Ale wiem, że nikt nie chce mojego wyjazdu i chcecie żebym została – dodałam już pewniej.
Nagle z lasu wybiegła Alice z gracją baletnicy. Zatrzymała się przy nas z uśmiechem na ustach. Edward natychmiast pobiegł w kierunku domu. Zaraz za nimi poje przyjaciółki. Alice jednak została. Patrzyła się na mnie z zaciekawieniem.
-Na co czekasz? Biegnij – powiedziała do mnie.
-Gdzie mam biec? – zapytałam zdziwiona.
-No jak to gdzie? Do domu może? – odpowiedziała jeszcze bardziej zdziwiona niż ja.
-A dobra, już idę – wzięłam walizkę i ruszyłam do lasu. – Pa Alice, pożegnaj ode mnie wszystkich…
Alice podbiegła do mnie i powiedziała:
-Ale Renesmee… dom jest w przeciwnym kierunku.
- Ah… Chodzi ci o to żebym wróciła do domu? Jak tak to nie. Na razie, muszę… muszę już iść.
-Tak, musisz iść do Jacoba. Nigdzie indziej.
-JACOB NIE ŻYJE!!! CZY KAŻDEMU MAM TO POWTARZAĆ Z OSOBNA?! – wrzasnęłam najgłośniej jak mogłam.
-Ależ, nie. On żyje.
Kolejna próbowała mi wcisnąć kit.
-Chodź przekonasz się – dodała.
-Tak, pójdę i przekonam się, że miałam rację. Zmarnuję tylko czas.
-Ale nalegam. Proszę zrób to dla Jacoba…
Gdy usłyszałam, że mogę coś jeszcze zrobić dla mojego ukochanego, postanowiłam pójść i się przekonać. Pójść go pożegnać.
-Wygrałaś. Idziemy – powiedziałam smutno.
-Chodź za mną – Alice uśmiechnęła się promiennie.
Całą drogę strasznie się wlekłam. Drogę z naszego domku do willi Cullenów pokonywało się w około minutę. Teraz przybyłyśmy ją w 15. Alice musiała mnie ciągnąć za rękę. Nie rozumiałam dlaczego tak się cieszy. Dlatego, że Jacob umarł czy może dlatego, że zostałam. W końcu stanęłyśmy przed drzwiami. Moja towarzyszka otworzyła je i wprowadziła mnie do środka. Udałyśmy się do gabinetu Carlisla. Alice po raz drugi otworzyła drzwi i wprowadziła mnie do środka. Stanęłam jak wryta na widok… uśmiechającego się do mnie … Jacoba….